- Okej... niech ci będzie - odparłem.
Dzięki temu mogłem cieszyć się jego radosnym piskiem, który naprawdę mnie rozbawił. Nie minęła nawet chwila, a już ciągnął mnie w kierunku wcześniej wspomnianej lokacji. Idąc za nim obserwowałem jak las wolno zmienia się w gęsty bór. Po chwili dookoła nas panował półmrok, a pod stopami można było wyczuć zbyt dobrze nawilżoną ziemię. Byłem nieco zaskoczony z jaką łatwością łowca przedzierał się przez to grzęzawisko. Wiedziałem, że są oni sprawni i radzą sobie z każdym terenem, jednak nie wiedziałem, że aż tak dobrze, mimo to bez wątpienia Andy miał z nim doświadczenie, a to oznaczało, że dość często tu przebywał.
- Jesteś tu częstym bywalcem, co? - zapytałem z rozbawionym uśmiechem.
Łowca zerknął na mnie krótko przez ramię i skinął głową, co miało być odpowiedzią twierdzącą na moje pytanie. Zauważył najwidoczniej, że już dotarliśmy w okolice serca bagien, bo puścił mnie i zaczął iść nieco uważniej. Muszę przyznać, że starałem się stawiać stopy dokładnie na jego śladach, nie chcąc mieć niemiłej niespodzianki w postaci odgryzionej nogi. Zatrzymaliśmy się na lekkim wzniesieniu. Brunet odwrócił się do mnie z głupim uśmiechem.
- Co je...? - zacząłem, jednak przerwało mi ostre szarpnięcie podłoża.
Tak, ziemia zaczęła się ruszać, a przynajmniej część, na której staliśmy. Złapałem się łowcy zdezorientowany, na co on zareagował śmiechem. Oczywiście ugodził tym moją dumę, ale w tamtym momencie musiałem jakoś to przełknąć i nie robić mu większych wyrzutów. W przeciwnym wypadku pewnie wylądowałbym po szyję w błocie. Miałem nadzieję, że to tylko błoto. Chwilę później mogłem się już od niego odkleić, bo gigantyczny Sulg wyrównał tempo, w jakim płynął i moja równowaga nie była już zaburzona.
- Gdybyś widział swoją minę... - zaczął Andy, jedna nie mógł dokończyć przez falę śmiechu.
Spojrzałem na niego z byka, nadal urażony, że mnie nie ostrzegł. Kręcąc głową usiadł na omszonej skorupie, nadal chichocząc pod nosem. Wziąłem z niego przykład, w końcu nie było wiadomo, kiedy ten cholerny zwierzak znów wyrwie do przodu.
- To nie jest śmieszne - bąknąłem urażony, na co on znowu się roześmiał.
Najwidoczniej bardzo bawiła go moja obrażona mina, jak i przerażona, którą prezentowałem wcześniej. Chwilę płynęliśmy w ciszy, ja walcząc z robalami, a Andy wspominając dawne przygody, które tu przeżył, co odgadłem po nieco nostalgicznym uśmiechu. Nagle, jednak jakby się ocknął, poderwał się na klęczki i wskazał mi ręką białego jelenia, prawie mnie przy tym uderzając.
- Pacz! Przecież to Voletes - zawołał zadowolony.
Przyjrzałem się zwierzęciu, które faktycznie wyglądało nieco jak ten jeleń z bajki dla dzieci. Nie znałem ich za dużo, jednak tą znał chyba każdy, ponieważ była to też częsta tematyka tutejszych pieśni ludowych, które często umilały czas spędzony w mieście. Pełno tam było ulicznych grajków, którzy uwielbiali czerpać z kultury garściami.
- Krzycz tak dalej, a na pewno ucieknie - dogryzłem mu, na co pokazał mi język.
Chwilę ciszy, która powstała przerwał dopiero chwilę później jego głos, kiedy zwierzak zniknął nam z pola widzenia.
- I jak? Pomyślałeś życzenie? - zapytał zadowolony z cwaniackim uśmiechem na ustach.
Spojrzałem na niego jedynie wymownie. Jasne, nie miałem co robić, jak tylko bawić się w wymyślanie jakiś tam życzonek, które i tak się nie spełnią.
- Pewnie, że nie - odparłem, na co on pokręcił głową niezadowolony.
- Nie umiesz się bawić - brzmiała odpowiedź.
Nie zamierzałem tego komentować w żaden sposób, dlatego po prostu wzruszyłem ramionami, co ucięło tę rozmowę. Chwilę później Sulg przycumował się przy brzegu, a my musieliśmy ruszyć w dalszą drogę z buta, znów uważając by nie wejść w coś o wiele gorszego niż błoto.
< Andy?>
- Co je...? - zacząłem, jednak przerwało mi ostre szarpnięcie podłoża.
Tak, ziemia zaczęła się ruszać, a przynajmniej część, na której staliśmy. Złapałem się łowcy zdezorientowany, na co on zareagował śmiechem. Oczywiście ugodził tym moją dumę, ale w tamtym momencie musiałem jakoś to przełknąć i nie robić mu większych wyrzutów. W przeciwnym wypadku pewnie wylądowałbym po szyję w błocie. Miałem nadzieję, że to tylko błoto. Chwilę później mogłem się już od niego odkleić, bo gigantyczny Sulg wyrównał tempo, w jakim płynął i moja równowaga nie była już zaburzona.
- Gdybyś widział swoją minę... - zaczął Andy, jedna nie mógł dokończyć przez falę śmiechu.
Spojrzałem na niego z byka, nadal urażony, że mnie nie ostrzegł. Kręcąc głową usiadł na omszonej skorupie, nadal chichocząc pod nosem. Wziąłem z niego przykład, w końcu nie było wiadomo, kiedy ten cholerny zwierzak znów wyrwie do przodu.
- To nie jest śmieszne - bąknąłem urażony, na co on znowu się roześmiał.
Najwidoczniej bardzo bawiła go moja obrażona mina, jak i przerażona, którą prezentowałem wcześniej. Chwilę płynęliśmy w ciszy, ja walcząc z robalami, a Andy wspominając dawne przygody, które tu przeżył, co odgadłem po nieco nostalgicznym uśmiechu. Nagle, jednak jakby się ocknął, poderwał się na klęczki i wskazał mi ręką białego jelenia, prawie mnie przy tym uderzając.
- Pacz! Przecież to Voletes - zawołał zadowolony.
Przyjrzałem się zwierzęciu, które faktycznie wyglądało nieco jak ten jeleń z bajki dla dzieci. Nie znałem ich za dużo, jednak tą znał chyba każdy, ponieważ była to też częsta tematyka tutejszych pieśni ludowych, które często umilały czas spędzony w mieście. Pełno tam było ulicznych grajków, którzy uwielbiali czerpać z kultury garściami.
- Krzycz tak dalej, a na pewno ucieknie - dogryzłem mu, na co pokazał mi język.
Chwilę ciszy, która powstała przerwał dopiero chwilę później jego głos, kiedy zwierzak zniknął nam z pola widzenia.
- I jak? Pomyślałeś życzenie? - zapytał zadowolony z cwaniackim uśmiechem na ustach.
Spojrzałem na niego jedynie wymownie. Jasne, nie miałem co robić, jak tylko bawić się w wymyślanie jakiś tam życzonek, które i tak się nie spełnią.
- Pewnie, że nie - odparłem, na co on pokręcił głową niezadowolony.
- Nie umiesz się bawić - brzmiała odpowiedź.
Nie zamierzałem tego komentować w żaden sposób, dlatego po prostu wzruszyłem ramionami, co ucięło tę rozmowę. Chwilę później Sulg przycumował się przy brzegu, a my musieliśmy ruszyć w dalszą drogę z buta, znów uważając by nie wejść w coś o wiele gorszego niż błoto.
< Andy?>