Westchnąłem ciężko patrząc na kobietę nieufnie spod przymrużonych powiek. Pomasowałem obolałą nasadę nosa i kiwnąłem niechętnie głową na zgodę. Ruszyłem za nią na stołówkę, gdzie dałem się opatrzyć. Nie zaprzeczę, nie lubiłem, gdy ktoś mnie nagle dotykał, w końcu uraz do kobiet nadal siedział mi głęboko w pamięci. Tym bardziej, że byłem osobą niską i czułem się jak pluszak, taka tam urocza, tulaśna zabawka, z której każdy lubił drwić. No cóż, często smakowali mojej pieści i jadowitego języka, nie szczędziłem sobie wyzwisk na takich idiotów.
- Dziękuję - bąknąłem pod nosem, kiedy podała mi kostki lodu do nosa. Czułem jak powoli opuchlizna schodzi, a ból mija.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Zjedzmy coś, bo za chwile wpadnie wściekła szarańcza i nic nie zostanie - zauważyłem wskazując skinieniem głowy na jedzenie. Wyższa ode mnie koleżanka skinęła głową na zgodę i powoli jedliśmy śniadanie, a jako, że mieliśmy szwedzki stół, mogliśmy brać co nam się żywnie podobało. Głodny byłem jak wilk, tym bardziej, że latałem na nogach od czwartej nad ranem. Burczało mi w brzuchu, mało powiedziane. Jadłem za dwóch, a i tak nic nie przytyłem, wiele osób zazdrościło tego jaki posiadałem metabolizm. Po piętnastu minutach spożywania wszelakich dań odsunąłem się trochę od stołu masując brzuch. Okay, męska ciąża spożywcza rozpoczęta.
- Kto jest twoim mistrzem? - spytałem Arachne, dokańczając pić soczek.
- Oroah - odparła promiennie.- A twój? - spojrzała na mnie ciekawa. Miałem wrażenie, że za chwilę jej pozytywizm mnie zabije, póki co starałem się być miły. Nie była jak inne dziewczyny, więc najwyżej mógłbym się z nią jakoś zaprzyjaźnić, jednak nic więc. Zdawała się być starsza ode mnie i to o kilka lat. Dalsza wizja zbytnio mnie przerastała i przerażała, ba, po gwałcie chciałem się powiesić. Ile razy mnie odratowano, a ile zamykano w pustym pokoju bym sobie niczego nie zrobił. Skarciłem się lekko w myślach za przywołanie durnych wspomnień, pragnąłem nacieszyć się jeszcze jedzeniem w brzuchu, a nie widokiem zwróconego na stół.
- Aaron - rzekłem dość cicho.- Za dwadzieścia minut będę musiał lecieć na zajęcia - skrzywiłem się lekko patrząc na zegar. - Ty pewnie też będziesz mieć za chwilę swoje, Oroah i Aaron mają swoje porąbane godziny treningów - zauważyłem wolno wstając. Mój mistrz uwielbiał mnie męczyć, przepraszam... ubóstwiał. Dawał mi chyba największy wycisk niż pozostałym, a to pewno za pyskowanie i to, że miałem w sumie w poważaniu jego wykłady. Uczyłem się sam i lepiej mi to wychodziło niż jemu, ot co, cała filozofia czemu mnie męczył. Nie powiem, że nie warto... Wszystko by zostać po godzinach i patrzeć na nagą klatę tego łowcy toż to szczyt moich marzeń, a raczej bliżej niż dalej. Brunetka kiwnęła głową i również wstała ze swojego miejsca.
Wychodząc ze stołówki minęliśmy pozostałych łowców, mimowolnie mordowałem wzrokiem jednego idiotę, który codziennie pytał się o moją bliznę na twarzy. Ilekroć się pyta, tylekroć obrywa, za każdym razem mocniej. Rzecz jasna, nie dane mi było spokojnie wyjść ze stołówki, bo jakże " pan gadatliwa jadaczka" musiał znów mnie zaczepić. DZISIAJ. Kobieta, nos, a teraz pierdolona mucha, która bzyczy koło ucha. Popatrzyłem na szatyna z tikiem nerwowym. Dwie, może trzy sekundy i się laliśmy. Nie będzie się mnie pytał chuj jeden, głupi. To był mój interes i nikogo więcej, miał farta, że byłem aż tak zdenerwowany. Inaczej odciąłbym mu to i owo, a tak... Pociąłem starszego po policzku mówiąc:
- Proszę, od dzisiaj masz swoją bliznę i się więcej mnie nie pytaj. Następnym razem zginiesz - warknąłem chowając miecz do pochwy przy pasie spodni. To będzie ciężki dzień, w każdym bądź razie tak czułem.
Pożegnałem się z Arachne na placu i poszedłem w swoją stronę. Praktyka w lesie, kochałem. Kiedy dotarłem na miejsce, Aaron jak zwykle stał plecami do mnie patrząc na pozostałych z mojej grupy. Kusiło mnie by podejść do niego od tyłu, ale się wstrzymałem. Nikt nie musi znać mojej orientacji. Stanąłem grzecznie w szeregu i skupiłem się na zajęciach. Po dobrych kilku godzinach masakry, kazano mi ćwiczyć, tak więc poszedłem rzucać sztyletem z daleka. Wszystko pięknie ładnie, gdyby nie Arachne weszła w linię rzutu. Nie wspominając o jej towarzyszce. Eh, miałem pecha. Westchnąłem ciężko załamany, przepraszałem ją, zrobiłem prowizoryczny opatrunek. Wyższa widać jakoś się tym incydentem nie przejęła tylko mnie przytuliła. Czułem się źle, nieswojo, tak jakbym był zagrożony. Niezbyt mi się to podobało, czyli w ogóle. Mówi się trudno, jedynie moje mięśnia spięły się jak przy jakimś paraliżu. Potem dziewczyny wpadły na pomysł by biegnąć na stołówkę, a jako, że Yuki mnie popychała wbiegłem ostatni.
- Eh, zrobię ci normalny opatrunek - mruknąłem pod nosem i poszedłem po materiał do jednej z kucharek. One często miały pocięte palce, także tego nie brakowało. Bandaż, alkohol do odkażenia i wszystko było.
Starsza dziewczyna pokazała skaleczone ramię, a ja zdjąłem kawałek bluzy. Nie wyglądało źle, ale musiałem przyznać, że weszło gładko.
- Będzie piec - zakomunikowałem i odkręciłem butelkę, zaraz polewając ranę kobiety. Ta syknęła z bólu zaciskając zęby. Następnie wziąłem bandaż i założyłem go jak należy, robiąc prawowity opatrunek.
- No to jesteśmy kwita - odparłem z uśmiechem i wziąłem jedną z kanapek siadając koło Arachne. Poparzyłem na Yuki, nie znałem jej... jeszcze. Widać była nowa. - Ty zapewne jesteś tu od niedawna? - spytałem mrużąc oczy. Wyglądało to jakbym prześwietlał ją na wylot w celu znalezienia czegoś podejrzanego.
<Yuki? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz