Dzień jak co dzień, nuda w domu, mały spacer i w końcu Andy udający latającą wiewiórkę skaczący ci na plecy. Czego chcieć więcej? Może niezłamanego kręgosłupa. Wstałem korzystając z pomocy. Usłyszałem szczęk w plecach, jednak chwilę później już wszystko było okej. Na szczęście chyba nic mi tam nie poprzestawiał.
- Czuję, że warzysz mało, a wtedy też ważyłeś mało - odparłem, na co mój przyjaciel nieco się naburmuszył - Może dałbyś się wyciągnąć na jakiś obiad?
Było koło trzeciej po południu i w sumie do byłem głodny, a wypad do wioski nie wydawał się głupim pomysłem. W szczególności, kiedy miałem łowce po swojej stronie.
- Jasne, czemu nie? - odparł, znów z normalnym wyrazem twarzy.
Ruszyliśmy w kierunku wioski. W lesie było cicho, tylko raz na jakiś czas słychać było głos jakiegoś zwierzęcia gdzieś w oddali. Wyszliśmy w wiosce parę minut później. Jak zawsze o tej godzinie na ulicy panował ruch. W tej wiosce nawet kilkoro ludzi na ulicy to już było całkiem spoko, teraz zebrało się nawet kilkudziesięciu. Po paru minutach weszliśmy do jednego z barów. Nie wyglądał zbyt ciekawie, ale był najlepszy w okolicy, nie licząc jeszcze małej restauracji dla bogaczy, w której zazwyczaj jedli jacyś łowcy. Andy pewnie nie nalegał na nią, żebym nie czuł się tam speszony i bardzo dobrze. Speluna, w której się znaleźliśmy była prawie pusta, więc zajęliśmy pierwszy lepszy stolik z brzegu. Nie było tam zbyt wiele do wyboru. Raczej to, co się złapało w ręce szefowi kuchni i akurat było w garze. Zaczęliśmy więc rozmawiać czekając na przyjście kelnerki.
- Skąd pochodzisz? - zapytał łowca, przerywając ciszę, która towarzyszyła nam od jakiegoś czasu.
- Z gór południowych, nic specjalnego - skłamałem bez mrugnięcia okiem.
Często opowiadałem wymyślone historie na mój temat, więc to miałem już obcykane. Noctis Lauren, z gór południowych, jestem tu przejazdem. Miałem ułożoną całą historię, o tym jak moi rodzice okazali się magami i zginęli, ale ja nie mam żadnej z ich mocy. Większość ludzi to przekonuje. Zdecydowanie nie musiałem się martwić o to, że mi nie uwierzy, bo moja historia miała sens. Nie zamierzałem iść do Klasztoru, co było chyba jasne, biorąc pod uwagę jak zginęli moi rodzice. W sumie w tej historii nie było zbyt wiele kłamstwa.
- Pewnie dość sporo już widziałeś, także o łowcach - powiedział nieco niezadowolony.
Tak, dużo łatwiej przyjaźnić się z innym łowcą lub kimś nieświadomym tego, co łowcy są w stanie zrobić. Ja jednak po prostu skinąłem głową twierdząco, po czym wzruszyłem ramionami.
- Nie generalizuje, to, że część łowców to potwory, nie znaczy, że jesteś jednym z nich - odparłem.
Chłopak uśmiechnął się w podziękowaniu. Chwilę później podeszła do nas ruda kelnerka. Postanowiliśmy wziąć dwa razy gulasz i po szklance wody, czyli coś co było najbardziej pewne. W gulaszu musi być jakieś mięso, nie ważne jakiego pochodzenia, reszta wymienionych przez nią rzeczy była jak z kosmosu.
- Jakby wszyscy mieli taki tok myślenia, to byłoby łatwiej - powiedział Andy odprowadzając kelnerkę wzrokiem.
Pokręciłem głową.
- Zapewniam Cię, że byłoby o wiele trudniej. Kiedy zrobisz coś złego czekasz na naganę, a nie obojętność, albo pochwałę. Po pewnym czasie zaczęlibyście wariować - odparłem.
Podniósł na mnie wzrok i pokiwał głową w zamyśleniu. Chwilę później już jedliśmy, nadal w milczeniu. Nie ma to jak sobie komfortowo pomilczeć od czasu do czasu. Wszystko zapowiadało się dobrze, aż do momentu, kiedy wyszliśmy z baru. Na ulicy pojawiło się kilku łowców. Dwaj szatyni od razu zwrócili uwagę na nas, mimo że wcale się niczym wielkim nie wyróżnialiśmy.
- O, patrzcie kto to - zaśmiał się jeden z nich.
Podeszli do nas niczym wataha wilków. Białowłosy nie zwrócił uwagi idąc dalej przed siebie. Andy ich zignorował ruszając w drogę powrotną, dlatego zwrócili uwagę na mnie.
- A ty coś za przybłęda? Andy znalazł sobie pieska? - zapytał drugi, o dużo głupszym wyrazie twarzy.
Postanowiłem pójść w ślady mojego przyjaciela, kiedy jeden z nich złapał mnie za ramię. Po chwili jeden z tych wielkoludów trzymał mnie już do góry nogami.
- Chyba kadecik, nie ma broni - zaśmiał się drugi.
Andy przystanął prawie w tym samym momencie, co białowłosy, jednak od razu ruszył w naszym kierunku.
- Puść go baranie, nie twoja sprawa - powiedział ciskając błyskawicę z oczu w kierunku bruneta.
Tamci zaśmiali się, a ja po chwili wylądowałem na ziemi nieco skołowany.
- Spokojnie księżniczko. Przecież nic się nie dzieje, ale może zacząć - powiedział jeden podchodząc do Andyego.
Mój przyjaciel cofnął się znacząco, nie wiedząc co ten kretyn może mu zrobić. Wolno usiadłem masując głowę i przyglądając się im.
- Daniel, wystarczy - nagle usłyszałem głos tuż za moimi plecami.
Łowca o tym imieniu od razu znieruchomiał. Popatrzył przez ramię, ale zaraz później odsunął się od Andreasa. Spojrzałem w górę, na białowłosego, który wydawał mi się nader znajomy i wtedy mnie olśniło. W życiu bym na to nie wpadł w innej sytuacji. Od razu poderwałem się na nogi i w sekundzie znalazłem się obok mojego przyjaciela, który patrzył na mnie zaskoczony. Jak mogłem tak reagować na naszego wybawiciela? Szatyn zaczął coś mówić o tym, żeby jego przyjaciel nie przesadzał, przecież tylko się bawi, ale ja byłem zbyt zaabsorbowany białowłosym, by się nim przejąć.
- Milo? - zapytałem cicho, na co on podniósł na mnie wzrok.
W pierwszej chwili znieruchomiał, później widać było na jego twarzy zaskoczenie, a zaraz później szeroki uśmiech. Cofnąłem się kilka kroków odruchowo. Nie, nie, nie, tylko nie on, nie tu i nie teraz. Miałem stanowczo niezłe kłopoty.
- Kogo moje piękne oczy widzą? Czyżby Noc? Trochę się o tobie nasłuchałem - powiedział wolno.
Ja obserwowałem jego dłonie, od razu, kiedy złapał za broń rzuciłem się do ucieczki. Wiedziałem, że pewnie nie miałbym z nim szans, tym bardziej jeśli chciałbym ukryć moce przed Andym. Usłyszałem, że ktoś biegnie za mną, więc tylko przyspieszyłem. Nie mógł mnie dopaść, bo wiedziałem jak to się skończy. Któryś z nas będzie musiał zginąć, a tego chciałem uniknąć. Nie chciałem zabijać, a bez tego pewnie by się nie obeszło.
<Andy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz