Po kilkugodzinnym treningu z moim
mistrzem, poszłam do pokoju, aby się umyć i zdjąć opatrunek z rany, która
pojawiła się po dostaniu sztyletem od miłości mojego życia. Powiem szczerze,
nie przejęłam się tym. Jedna blizna w jedną, czy w drugą stronę różnicy mi nie
zrobi. Doszłam już do drzwi od mojego lokum, gdy poczułam, że coś jest nie tak.
Miałam wrażenie, że ktoś za mną stoi. Nie odwracając się, wyciągnęłam sztylet z
pochwy, która umieszczona była przy pasku od moich spodni. Złapałam go za sam
czubek i, odwracając się z nadludzką szybkością, rzuciłam go, z równie
nieludzką siłą. Nie myliłam się. Za mną stała Yuki. Całe szczęście, że ostrze sztyletu nawet jej nie drasnęło.
– O Jezu! – krzyknęła Yuki. – Co w ciebie wstąpiło. Czemu rzuciłaś we mnie sztyletem? – zapytała, a na jej twarzy pojawił się wyraz zdenerwowania i... Strachu?
– Przepraszam! Myślałam, że to ktoś inny. – powiedziałam i podbiegłam do przyjaciółki. – Co tu robisz? Nie powinnaś mieć treningu? – zapytałam.
– Nie. Skończyłam przed chwilą. – A ty? – zapytała.
– Też skończyłam i właśnie chciałam się umyć i przebrać. –
odpowiedziałam.
– Okej. – podsumowała. – To może ja już pójdę? Nie chcę ci przeszkadzać.
– Spoko. – powiedziałam i Yuki odwróciła się do mnie plecami i poszła w swoją stronę. – Do zobaczenia później. – dodałam. Na odchodnym krzyknęła tylko:
– Do zobaczenia. – Gdy już się oddaliła, otworzyłam drzwi do mojego pokoju i weszłam do środka. Od
razu skierowałam się do szafy z ubraniami. W planach miałam przejażdżkę na
Sztylecie, moim koniu, więc wybrałam czarne bryczesy i białą bokserkę. Poszłam
do łazienki, wziąć szybki prysznic. Gdy już się umyłam i ubrałam, spięłam włosy
w luźnego, dobieranego warkocza. Założyłam buty do jazdy konnej i wyszłam z
pokoju. Skierowałam się w stronę wyjścia. Po drodze zabrałam mój sztylet, który
nadal był wbity w kolumnę, przy której stał chłopak. Nie podobał mi się.
Wyszłam na zewnątrz i truchtem przebiegłam przez podwórze. Dobiegłam do stajni,
gdzie był mój czarny jak smoła rumak. Weszłam do jego boksu, złapałam za kantar
i wyprowadziłam na dwór. Przywiązałam go do drążka i poszłam do siodlarni po
zgrzebło, siodło, czaprak i uzdę. Zaczęłam czyścić Sztyleta okrężnymi ruchami.
Nieopodal stał jakiś chłopak, patrzący na mnie i mojego konia z zainteresowaniem.
– Hej! – zawołałam.
Chłopak uśmiechnął się. – Chodź tu do mnie! –
krzyknęłam, a brunet zaczął śmiało iść w moją stronę.
– Cześć. – powiedział, gdy
już znalazł się obok mnie. – O co chodzi? – zapytał, patrząc z zafascynowaniem na
mojego wierzchowca.
– Dobrze. Chciałbyś mi pomóc? – spytałam. Chłopak skinął lekko głową. – Możesz do niego podejść i go
pogłaskać. Sztylet, chodź tutaj. – powiedziałam i cmoknęłam na konia. Ten
zastrzygł uszami, odwrócił się i podszedł do chłopaka. Brunet cofnął się dwa
kroki w tył. Sztylet natomiast wyciągnął szyję i zaczął go obwąchiwać. Chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Postanowiłam mu pomóc. – On szuka u ciebie
czegoś słodkiego. – powiedziałam i wyciągnęłam z kieszeni bryczesów paczkę
cukierków. Wzięłam jednego i położyłam na płaskiej dłoni, wyciągając rękę w
stronę pyska konia. Rumak powąchał cukierek i wziął go delikatnie do pyska. Spojrzałam
na młodego i podałam mu torebkę z cukierkami. – Weź jednego i połóż na dłoni
tak, jak ja zrobiłam to przed chwilą. – chłopak zrobił to, co mu mówiłam. –
Dobrze. Teraz wyciągnij rękę i trzymaj tak chwilę. Gdyby Sztylet cię polizał,
nie cofaj ręki, bo go spłoszysz. To może trochę łaskotać. – brunet skinął głową
i wyciągnął rękę przed siebie. Ogier wziął cukierka, liżąc przy tym Andreasa w
rękę, lecz ten jej nie cofnął. Wręcz przeciwnie, pogłaskał go delikatnie po
chrapach. – Fajny, co? – chłopak przytaknął. – Chcesz mi pomóc go osiodłać? –
zapytałam, a ten się zgodził. Już nie bał się Sztyleta. Podałam mu czaprak. –
Połóż mu go tu, na grzbiecie. – wskazałam na miejsce, na które miał położyć
materiał. Gdy już to zrobił, podniosłam siodło. – Siodło położę ja, bo jest dość
ciężkie. – gdy to zrobiłam, podałam mu uzdę.
– A jak to się zakłada? –
zapytał.
– Już ci mówię. Najpierw tą
metalową część, czyli wędzidło, włóż mu do pyska. Lewy kciuk włóż mu tu –
wskazałam na odpowiednie miejsce – aby otworzył pysk. Nie bój się, on nie
ugryzie, jest dobrze wychowany. Super, teraz lejce przełóż nad łbem i resztę
pasków zapnij. – gdy chłopak to zrobił, uśmiechnęłam się. Widać było, że
sprawia mu to przyjemność.
– Mogę na niego wsiąść? –
zapytał. Zdziwiłam się trochę, ale się zgodziłam.
– Musimy przejść na lewą
stronę. – zrobiliśmy to, a brunet, bez moich instrukcji, wsunął stopę w
strzemię, odbił się od ziemi, przerzucił prawą nogę nad grzbietem konia i
usiadł wygodnie w siodle. Zdziwił mnie trochę. Może już wcześniej miał do
czynienia z końmi?
– I jak? – zapytałam bruneta.
– Super! – powiedział i
uśmiechnął się szeroko. Pierwszy raz widziałam go takiego wesołego. – Mogę się
przejechać?
– A umiesz powodować koniem? –
zapytałam. Chłopak skinął lekko głową. – Dobra, ale w razie czego będę
prowadzić konia. Gdy już się przyzwyczaisz, sam go poprowadzisz, dobra? –
brunet uśmiechnął się w odpowiedzi. – Muszę cię tylko ostrzec, że Sztylet szybko
kłusuje, a o galopie i cwale lepiej nie wspominać, tak więc musisz uważać. –
powiedziałam. – Dobra, ściśnij łydkami boki konia, żeby ruszył. Delikatnie. Ten
koń reaguje na najsłabsze sygnały. – chłopak zrobił to, co mu powiedziałam i
kary ogier ruszył z miejsca kłusem. Trochę wybijało bruneta w siodle, ale temu
to nie przeszkadzało. Biegłam truchtem obok nich, żeby pilnować konia. Po
chwili jednak młodziak poprosił mnie o lejce. Oddałam mu je. Stanęłam na środku dziedzińca
i obserwowałam chłopaka w euforii. Widać było, że podoba mu się jazda konna. Koń
poruszał się szybkim kłusem wokół dużego placu. Dziesięć minut później
zatrzymali się obok mnie, a chłopak zszedł z konia szczęśliwy jak dziecko,
które dostało najnowszą zabawkę. Oddał mi lejce.
– Dzięki. To było świetne. –
powiedział i znowu się uśmiechnął. Na ten widok serce zabiło mi szybciej Fajnie widzieć kogoś, kogo się uszczęśliwiło.
– Nie ma za co. –
odpowiedziałam i też się uśmiechnęłam. – Gdybyś chciał jeszcze pojeździć na Sztylecie, to mi
powiedz. – dodałam, a on od razu się rozpromienił.
– Dzięki. To do zobaczenia później! –
powiedział i pobiegł do Klasztoru. Wsiadłam na konia i pocwałowałam do lasu. Pół
godziny później zatrzymaliśmy się na jakiejś polanie, gdzie Sztylet zaczął się
paść. Gdy już skończył jedzenie, wsiadłam na niego i stępem wracaliśmy do
Klasztoru. W połowie drogi poczułam, że Sztylet upada. Podniosłam
się z ziemi i podbiegłam do konia. Sprawdziłam szybko nogi wierzchowca. Jedna była cieplejsza niż pozostałe. Złamał nogę. Rozejrzałam się i zobaczyłam wystający z ziemi korzeń. Pewnie o niego potknął się Sztylet. Chwilę później usłyszałam szelest.
– Kto tam?! – krzyknęłam w stronę gęsto rosnących drzew. Spomiędzy nich wyszedł jakiś chłopak, z uniesionymi dłońmi.
– Jestem tylko strudzonym wędrowcem. – powiedział, a na jego twarzy zagościł drwiący uśmieszek.
<Noctis?>
– Kto tam?! – krzyknęłam w stronę gęsto rosnących drzew. Spomiędzy nich wyszedł jakiś chłopak, z uniesionymi dłońmi.
– Jestem tylko strudzonym wędrowcem. – powiedział, a na jego twarzy zagościł drwiący uśmieszek.
<Noctis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz